
To było czwarte już przedstawienie wystawione w ramach projektu Lato mostOFF w lecie 2016 roku, które dane mi było obejrzeć. Kolejne niezwykle udane. Tym razem mieliśmy przyjemność obejrzeć Małgorzatę Bogdańską w monodramie “Nie lubię pana, panie Fellini”, w reżyserii Marka Koterskiego.
Niby nic, ot relacja z 50 lat wspólnego pożycia małżeństwa Federica Felliniego z Giuliettą Masiną, opowiedziana z jej perspektywy. Ale jak opowiedziana!! Przez ponad godzinę uwaga widza skupiona jest na twarzy i głosie aktorki. Uboga sceneria, a właściwie jej brak, brak wyszukanych strojów, szczątkowy makijaż – jednym słowem żadnych elementów zakłócających bezpośredni kontakt aktorki z widzem. Czujemy się nie jak widzowie ale raczej jak intruzi podglądający przez dziurkę od klucza rozmowę (właściwie chyba spowiedź) kobiety – ze sobą? Z lustrem? Z terapeutą? Nie mamy tu poczucia bycia w teatrze, oglądania gry aktorskiej. Nie. Jesteśmy milczącymi świadkami bardzo intymnych zwierzeń kobiety, która przeżyła wiele lat ze sławnym, genialnym reżyserem, i która właśnie dokonuje rozliczenia ze swego życia. Rozliczenie kończy się znamiennym zdaniem kierowanym do nieżyjącego już Felliniego: “Kocham cię – ale nie lubię”. Piękne, prawda?
Małgorzata Bogdańska zagrała tę rolę moim zdaniem koncertowo. Ona była Giuliettą Masiną w każdym momencie, była nawet do niej podobna. Grała przede wszystkim twarzą. To wielki dar potrafić grać swoją twarzą, blisko, prawie twarzą w twarz z widzami. Nie wszyscy aktorzy to potrafią.
50 twarzy Małgorzaty Bogdańskiej – tak chyba powinien brzmieć tytuł tego monodramu. Stroje, w które się w trakcie przedstawienia przebiera na naszych oczach, drobne rekwizyty, nie przeszkadzały nam w odbiorze przekazywanych treści. Otrzymała za to zasłużone owacje na stojąco.
W bardzo sympatycznej i ciekawej rozmowie z widzami po przedstawieniu aktorka opowiadała o swoich projektach artystycznych i zdradziła swoje marzenie – chciałaby zagrać tę sztukę we Włoszech. Życzę jej tego serdecznie i nie mam wątpliwości, że zrobi to równie perfekcyjnie jak dzisiaj.
Panią Małgorzatę miałem już okazję zobaczyć w “Diwie”. Tam była faktycznie diwą – dumną, kapryśną egoistką, wyalienowaną z codziennego życia. Dzisiaj zobaczyliśmy natomiast postać zupełnie inną, żywą, kobietę “z krwi i kości”, okazującą prawdziwe emocje i uczucia.
Gratulacje dla dyrekcji Teatru Żelaznego za tę właśnie pozycję repertuaru!