Refleksje po obejrzeniu filmu “Zgoda”
Minął ponad tydzień od dnia, gdy w katowickim kinie Kosmos obejrzałem premierowy pokaz filmu Zgoda i wciąż mam dylemat, co o nim napisać. Zacznę może najpierw od tego, czym ten film dla mnie nie jest, lub czego nie pokazuje:
- Wbrew temu co próbują nam wmówić wszelkie prasowe „zajawki” nie jest to dramat wojenny, jako że wojny nie ma tam nawet na lekarstwo. Jedyna scena „o wojnie” to pijatyka i zabawa z prostytutkami załogi obozu po otrzymaniu informacji o zakończeniu wojny.
- Nie jest to film historyczny. Co prawda krótka informacja tekstowa na początku filmu, mówi o tym, że obóz pracy (a de facto koncentracyjny) uruchomiony został przez polskie władze w obiekcie dawnego hitlerowskiego podobozu Auschwitz na terenie Zgody (obecnie dzielnica Świętochłowic), to bez tej informacji widz nie miałby szansy dowiedzieć się, gdzie toczy się jego akcja i dlaczego. Obóz zlokalizowany był w pobliżu dużego zakładu przemysłowego (nie istniejące już Zakłady Urządzeń Technicznych Zgoda – w czasie wojny Eintrachthűtte) – natomiast w filmie ulokowany jest gdzieś „w próżni”, na jakimś pustkowiu, żadnych domów, budynków, żadnych ludzi – pustka. Jedyny dom poza obozem to dom głównego bohatera, Franka.
- Widz spoza Górnego Śląska nie dowie się z tego filmu skąd i dlaczego wzięli się w obozie ci wszyscy więźniowie, nie dowie się też, że trafiali tam zupełnie przypadkowi ludzie, których jedyną winą było to, że od pokoleń mieszkali na terenie Górnego Śląska – nieważne czy po „polskiej”, czy po „niemieckiej” stronie, patrząc wg przedwojennego przebiegu granicy. Można było przecież, choćby z szacunku dla trudnej historii, pokazać fragment transportu więźniów do obozu. Zaraz po zajęciu Górnego Śląska przez Armię Czerwoną w 1945 roku z obecnego Placu Wolności w Katowicach popędzono pierwszą grupę do obozu na Zgodzie. Prawie 12-kilometrową trasę musieli przejść na piechotę. Widz nie dowie się również z tego filmu, że więźniami – „wrogami ludu”, którzy zginęli w obozie byli m.in. 12-, 13- i 14-latkowie, czy też dziekan parafii w Bojkowie. Najmłodsza ofiara tego obozu liczyła sobie zaledwie 4 tygodnie życia. (Wszystkie dane wg dostępnej listy ofiar, opublikowanej przez katowicki oddział IPN).
- Nie dowie się też widz, że wszyscy więźniowie obozu, którym udało się dożyć momentu jego likwidacji musieli podpisywać przy wyjściu lojalkę, zobowiązującą ich do utrzymania w tajemnicy tego, czego byli świadkami.
- Mało prawdopodobne jest także, aby w tamtych czasach możliwa była realizacja planu głównego bohatera Franka (Julian Świeżawski), który by ratować ukochaną dziewczynę Annę (Zofia Wichłacz) „wkręcił się” do obozu jako członek jego załogi.
- Osoby zmarłe albo zamordowane w obozie „Zgoda” chowane były w masowych grobach na terenie pobliskiego cmentarza w Nowym Bytomiu (obecnie dzielnica Rudy Śląskiej) a nie jak to sugerują ostatnie sceny filmu gdzieś w szczerym polu.
Czym więc ten film jest – oczywiście w moim subiektywnym odbiorze?
Zgodnie z deklaracją jego twórców, jest to film o miłości. O miłości dwóch kolegów-przyjaciół do tej samej dziewczyny. Obaj, każdy na swój sposób, chcą jej uratować życie. Erwin (Jakub Gierszał) – denuncjując współwięźnia, Franek – przygotowując dla niej ucieczkę z obozu. Obaj też przekonują się, że te ich starania są bezskuteczne w warunkach, w których się wszyscy znajdują.
W moim najgłębszym przekonaniu jest to jednak film o dramatycznych wyborach, do jakich zmuszani są ludzie znajdujący się w skrajnie trudnych warunkach. O wyborach, wynikających zarówno z tych szlachetnych jak i tych najbardziej podłych pobudek. O wyborach dobrowolnych, wymuszonych sytuacją, bądź też uwarunkowanych ciężkimi doświadczeniami życiowymi. Film pokazuje również (szczególnie obecnemu pokoleniu młodych ludzi), że w warunkach obozowych, gdy ludzkie życie jest niewiele warte i zależy wyłącznie od humorów wartownika czy komendanta, nie ma wyłącznie czarno-białych sytuacji, decyzji czy zachowań. Niewiele osób może bowiem uczciwie i z pełnym przekonaniem stwierdzić, że „Ja w takiej sytuacji jak on/ona, na pewno zrobiłbym tak czy tak”.
Choć można mieć uwagi do zdjęć – mnie osobiście denerwowała długa sekwencja zdjęć kręconych kamerą „z ręki” – to nie można mieć zastrzeżeń do gry aktorów. Role Franka, Erwina i Anny zagrane były dobrze, wyraziście i z wyczuciem. Jednak dla mnie perełką była drugoplanowa rola Danuty Stenki, która grała matkę Franka. To jedna z niewielu aktorek, które, jak to się żartobliwie mówi, mogą zagrać nawet „kij od miotły” a widzowie i tak oniemieją z zachwytu.
Reasumując, jeśli widz filmu chciałby się dowiedzieć czegoś więcej o miejscu i czasie, w którym toczy się akcja „Zgody”, to gorąco polecam obejrzenie dodatkowo filmu dokumentalnego „Zgoda – miejsce niezgody”. Tam są wyłącznie twarde fakty.
Film Zgoda – reż. Maciej Sobieszczański
Gatunek: Dramat wojenny (???)
Obsada:
Anna – Zofia Wichłacz
Franek – Julian Świeżawski
Erwin – Jakub Gierszał
Matka – Danuta Stenka
Dystrybucja: Kino Świat
Więcej o filmie można przeczytać również tutaj.
Bardzo zgrabnie napisana recenzja :). Filmu jeszcze nie widziałam, ale ten tekst recenzencki inspiruje mnie do zainteresowania się filmem. Dziękuję za ciekawy tekst i łączę serdeczne pozdrowienia :).
Dziękuję za dobre słowo, zwłaszcza, że nie jestem zawodowym recenzentem. Pozdrawiam
Mi również bardzo podobała się Danuta Stenka. Cieszy mnie, że nie jestem odosobniona, bo w tygodniku kulturalnym panowie wyszydzili jej rolę. Przykro było tego słuchać.
Cóż, nie słuchałem akurat tej wypowiedzi. Mam na szczęście swój rozum i twierdzę, że Danuta Stenka pokazała bardzo dojrzałe, wysokiej próby aktorstwo w bardzo małej roli.