Nasz rząd przystąpił triumfalnie do wdrażania swojej obietnicy pt. 500+. Spróbuję pokrótce uzasadnić, dlaczego w moim pojęciu jest to kit, hucpa, czyli po prostu zawracanie ludziom głowy. Najpierw parę słów na temat obiegu pieniądza w państwie.
- Każda złotówka zarobiona przez każdego pracownika (z wyjątkiem tych co są zatrudnieni na czarno) jest opodatkowana – wprost lub pośrednio. Każda złotówka wydana na zakup czegokolwiek, zarówno przez firmy jak i obywateli jest również opodatkowana.
- Wszystkie te podatki spływają (w dużym uproszczeniu) do kasy państwowej, skąd dopiero są dzielone na różne cele, określone w budżecie rocznym. Na każdym etapie zbierania, podziału i kontroli wykorzystania muszą być zatrudnieni ludzie, którzy to robią, kontrolują i sprawdzają. Każdy etap w związku z tym kosztuje. To odwrotność takiej sytuacji gdy towar przepuszczany jest przez dziesiątki pośredników, z których każdy oczywiście zarabia swoją działkę ale końcowy nabywca płaci za wszystkich po drodze. Bowiem w przypadku pieniędzy budżetowych wszystkie te pośrednie etapy (urzędy, instytucje, ludzie) “zżerają” część pieniędzy na swoje pensje i inne koszty stałe i zmienne, a dopiero to co zostaje na końcu, trafia do celu.
- Tak więc każda złotówka “zarobiona” przez budżet państwa, zanim trafi do potrzebujących w postaci dotacji/wsparcia/dofinansowania, itp., itd., “zeżre” po drodze kilka a może kilkanaście złotych na nakarmienie pośredniczącej administracji.
- Proponowana przez rząd ustawa już w swoim założeniu mówi o konieczności zatrudnienia dodatkowych osób w samorządach do obsługi tego programu. Skutki – patrz p. 2 i 3 powyżej.
Nawet przy założeniu, że przedstawiony powyżej mechanizm jest uproszczeniem, widać, że tak organizowana wszelka pomoc społeczna i polityka prorodzinna jest niczym innym tylko nadmuchiwaniem administracji pństwowej i samorządowej.
Pół biedy, gdyby całe koszty tej “akcji” 500+ wziął na siebie budżet państwa – ale nie, to samorządy na swój koszt mają sobie poradzić z dystrybucją i kontrolą wykorzystania tych pieniędzy.
A już absurdem trąci pomysł “kontroli” czy rodzice wydają te 500 zł prawidłowo. Może w takim razie pani premier ułoży listę dozwolonych celów, np.: na lizaki – nie, na sukienkę komunijną – tak, na strój do jazdy konnej – nie, na trampki – tak (ale nie z wrażej firmy NIKE). I tak dalej, i tak dalej, aż do absurdu.
No dobrze, ale czy jest alternatywa?
Moim zdaniem tak. Należy skrócić drastycznie obieg pieniądza w przestrzeni publicznej – zamiast rozdawać pieniądze, po prostu ich nie zabierać, tzn.:
- Obniżyć VAT dla wszystkich towarów przeznaczonych dla dzieci (odżywki, ubrania, pieluchy, buty, itd.);
- Podnieść kwotę wolną od podatku dla osób o niskich dochodach (poziom do ustalenia);
- Zapewnić bezpłatne miejsce w żłobku i przedszkolu dla każdego dziecka w pobliżu jego miejsca zamieszkania;
- W każdym przedszkolu i każdej szkole zapewnić bezpłatną opiekę pielęgniarską a w szkołach dentystyczną (niekoniecznie fizycznie w szkole);
- Absolwent każdej szkoły średniej powinien wychodzić z niej z prawem jazdy i kartą pływacką – nie płacąc nic, lub tylko symboliczną kwotę;
- Podręczniki szkolne na każdym etapie nauczania powinny być własnością szkoły i wypożyczane uczniom na dany rok szkolny (za zniszczenie uczeń oczywiście płaci);
- Na każdym etapie nauczania uczniowie powinni otrzymywać za darmo ciepły posiłek w szkole (jednakowy dla wszystkich);
- Należy opracować i wdrożyć skuteczny system bezwzględnego ściągania należnych alimentów, w tym również zaległości;
- Należy wprowadzić obowiązkowy podział urlopu macierzyńskiego pomiędzy oboje rodziców (pół na pół) o ile mieszkają razem i prowadzą wspólne gospodarstwo.
Jak zawsze będzie dalej istniała pewna część rodzin dysfunkcyjnych czy niezaradnych życiowo. Tutaj musi być silnie włączona pomoc doświadczonych asystentów rodzinnych a pomoc finansowa – jeśli wogóle – powinna być ograniczona do bezpośredniego zaspokajania konkretnych potrzeb poprzez ich zakup, bez dawania gotówki do ręki.
Świadomie pomijam absurdy wynikające z projektu tej, pożal się Boże, ustawy, takie jak rozstrzyganie czy przy dochodzie przekraczajacym limit o 1 czy 2 zł to te 500 dać, czy nie dać, a co jeśli rodzic ma dochody nieregularne (artyści i inni twórcy). Przykłady można mnożyć, zresztą robią to już inni.
Tak więc – póki jeszcze czas – apeluję do rozsądnych parlamentarzystów: uświadomcie tych oszołomów, którzy chcą rozdawać bez sensu publiczne pieniądze, że to nie jest żadne rozwiązanie.