Według słownika języka polskiego dyktator to: „władca absolutny, kierownik państwa lub wódz naczelny mający nieograniczoną władzę”.
Współczesna historia powszechna zna kilku takich wodzów i jak pamiętamy ci najwięksi źle kończyli, a w każdym przypadku po rządach dyktatora w państwie następował praktycznie chaos.
Czy w Polsce możemy już mówić o panującej dyktaturze? Moim zdaniem póki co, to raczej o dyktaturce. No bo jeszcze nie wszystkie dziedziny życia są trzymane w rękach „wodza narodu”. Jeszcze wpatrzeni w niego jego akolici mogą sobie pozwalać na własne „inicjatywy”, takie jak np. ustawa o zgodzie na wyrąbanie wszystkiego co ma pień i zielone liście. Ale i tu już widać „sprawiedliwą rękę wodza”. Każe zmienić ustawę, co personel ochoczo uczyni. Można by zadać pytanie dlaczego nie uczyniono tego wcześniej? Drodzy Państwo, wszak rolą akolitów nie jest konstruktywne myślenie tylko odgadywanie życzeń wodza z jego ust, drgnienia powiek i nawet nie pomyślanych jeszcze myśli. No i tak zapewne było w tym przypadku. Komuś wydawało się, że może więcej niż mu wolno albo wie więcej niż wie, a tu klops.
Dlaczego zatem tylko dyktaturka? Odpowiedź jest prosta – prawdziwy dyktator skutecznie i na zawsze pozbywał się nie tylko potencjalnych rywali ale też i ludzi z najbliższego otoczenia, którzy śmieli źle odczytać intencje wodza. Ba, znikali oni nawet ze wspólnych zdjęć (i to bez Photoshopa!!). W rządzonej przez PiS Polsce jeszcze do tego nie dochodzi i jeszcze (choć nie wiadomo jak długo) można publikować takie posty jak niniejszy.
Trzeba też przyznać, że przyjęto tu specyficzny model wdrażania dyktaturki. Gdyby próbowano wprowadzić ją siłowo z dnia na dzień, to opór społeczeństwa byłby ostry, jednoznaczny i skuteczny. Trzeba było więc to robić powolutku, cierpliwie krok po kroku, tak by „ciemny lud, który wszystko kupi” zbyt szybko się nie zorientował, że wkładają mu kajdany na nogi. W tym przypadku wybrano dwa stare i znane sposoby. Pierwszy to metoda kija i marchewki. Marchewką (500+, mieszkanie+, rodzina+, itd., itp.) kupuje się głosy potencjalnych wyborców a kijem wali wrogów narodu wskazanych przez wodza. Są to w zależności od aktualnych potrzeb: banki, OFE, PO, gorszy sort, cykliści, ekolodzy, chorzy, prywaciarze, Unia, Tusk, itd. To oni są winni wszystkich nieszczęść i przeszkadzają w realizacji koncepcji Polski od morza do morza (choć bardziej adekwatne byłoby „od może do może”). Druga równie skuteczna metoda to stare rzymskie divide et impera. Dyktatorek wie, że im bardziej skłóci społeczeństwo, przy okazji swoich popleczników też, tym łatwiej będzie mu brnąć w otchłań bezsensu.
Powolne i cierpliwe dokręcanie śruby ma jednak jedną i zasadniczą wadę. Kiedyś gwint się zerwie – oby jak najprędzej, czego sobie i całemu krajowi życzę. A po dyktatorkach, mikrodyktatorkach i ich „rasie panów” niech nawet ślad w historii nie zostanie.
Super! Wyjęte z mojego rozumu.
Też “rzeźbię”.
Pozdrawiam